Każdy z nas ma ściśle określony los, przynajmniej tak mówi religia chrześcijańska. To Bóg czuwa nad tym, już od samego początku, gdy tylko pojawia się zarodek małej, ludzkiej istotki. On wybiera nam wykształcenie, studia, schemat rodziny, życie... Dosłownie wszystko. A my możemy tylko nad tym mniej więcej rotować. Inni z kolei mówią, że nasze życie podporządkowane jest losowi, Fortunie, komukolwiek innemu, tylko nie Najwyższemu.
Lena wierzyła, że Bóg ma dla niej dobry plan. Mimo tego, co ją spotykało w przeszłości. Mimo poważnej kontuzji nogi, której doznała na jednym z biegów jeszcze w gimnazjum. Mimo tego urazu, który zmusił ją do zakończenia jej krótkiej, ale jasnej kariery szkolnego sportowca..
Od zawsze była aktywna. Już jako dziecko wykazywała większą aktywność, w przeciwieństwie do swojej starszej siostry, która była mózgowcem. I tak pozostało - Julia dziś jest nauczycielką fizyki w szkole, w której niegdyś jej siostra odnosiła sukcesy. A Lena? Lena studiuje, znalazła kompromis między pasją, a pracą.
Zachowywała się jak każdy normalny student - imprezowała, ale jednocześnie też potrafiła pogodzić to z nauką, co zazdrościli jej praktycznie wszyscy. Pytali się jej, jak to jest możliwe, że potrafi dostać dobrą ocenę dzień po tym, jak wrócila z całonocnej imprezy, ewentualnie z meczu swojej ukochanej drużyny. Lena uwielbiała koszykówkę, a jej serce biło dla FCBB, czyli koszykarskiej drużyny Bayernu.
Nie doznała uczucia zakochania od czasu gimnazjum. Znaczy się nie, że się nie zauroczała, czy co! Po prostu nie była w stanie oszaleć za kimś innym tak bardzo, jak szalała za sportem.Do czasu, rzecz jasna...
Siedziała na podłodze w jasno oświetlonym pokoju w mieszkaniu swojego najbliższego przyjaciela, Tobiasa Wernera. Podpierała się o chłodną ścianę, czytając kolejny temat. Mieli zamiar wspólnie spędzić popołudnie nad książkami, przygotowując się do egzaminu. Znali się ze studiów, razem uczęszczali do ULM, na tym samym kierunku - psychologii ze specjalizacją sportową.
Niemka od zawsze chciała udać się na ten kierunek, chciała nieść pomoc ludziom, motywować ich do działania, jednocześnie łącząc to ze swoją pasją - sportem. Niestety, nie mogła go uprawiać, więc zaprzysięgła sobie, że tak czy siak zwiąże z nim przyszłość. Ostatecznie wybrała psychologię sportową, mającą na celu przekazane wiedzy i umiejętności w zakresie poprawy własnych wyników, prowadzenia zdrowego trybu życia oraz wspierania w procesie rehabilitacji.
- Jakbyśmy nie mogli wybrać czegoś łatwiejszego - jęknął, przewracając się na plecy z zeszytem nad głową.
- Mogliśmy, ale czy byś robił to, co lubisz? - zauważyła, odrywając swój wzrok od zeszytu, wypełnionego notatkami. Spojrzała się na przyjaciela, posyłając mu szeroki uśmiech. Zawsze blade policzki Tobiego przybrały na barwie pod wpływem jej spojrzenia. Chrząknął, odwracając jej uwagę od siebie. Bał się, że ta przyjaźń wymyka mu się spod kontroli.
- No nie. Ale też czasami nie masz ochoty rzucić tego wszystkiego i pójść chociażby na jakąś imprezę?
- Impreza z Tobą? - zaśmiała się. - Zawsze! Czyli naukę przerzucamy na jutro po pracy, tak?
- Chyba po meczu, moja droga - poprawił ją. Fakt, jutro chłopcy rozgrywa kolejne domowe spotkanie, jak mogłam zapomnieć?!, zganiła się w myślach. Od początku studiów świetnie się dogadywali, wspólnie chodzili na mecze, nie mieli żadnych problemów z dogadaniem się. Byli bratnimi duszami, dopełniali się... Połowa ludzi z ich roku brała ich za parę, co było mylne! Nie potrafiłaby pokochać go w ten sposób, za bardzo go znała, podobnie jak on ją.
Zebrała książki i wrzuciła je do torby. Podeszła do niego na czworakach, chichocząc pod nosem.
- Przygotuj się, niedługo jestem - cmoknęła go w policzek, podnosząc się do pionu. Ubrała buty, kurtkę i opuściła jego mieszkanie. Po drodze zerknęła na zegarek, 17:50, nie muszę się tak spieszyć, pomyślała, schodząc ze schodów.
Mieszkał na poddaszu ośmiopiętrowego bloku, na pograniczu z przedmieściem. Z tego miejsca do uniwersytetu było dobre pół godziny, a do jej rodzinnego domu połowa tego czasu. Jako że Tobi nie miał prawa jazdy, na wykłady jeździli wspólnie, jej autem.
Gdy znalazła się w domu, przywitała ją miła niespodzianka. Julia wpadła do rodziców wraz ze swoją rodziną. Na dzień dobry rzucili się na nią Franck i Tom, rozkoszne i złośliwe bliźniaki, jej najlepsi i jedyni siostrzeńcy. Długo się jej uczepili, dopóki Eliza, ich babcia nie oznajmiła, że czeka na nich ciasto.
Przywitała się z resztą domowników i zajęła miejsce tuż obok nich. Christoph i Dominic jak zawsze byli zagadani na temat sportu, wykłócali się akurat o jakąś niejasną sytuację w ostatnim meczu Der Clubu z Duisburgiem. Wywróciła oczami, przenosząc się bliżej matki i siostry, które omawiały sprawę zbliżających się urodzin bliźniaków.
Poczuła się obco, jak piąte koło u wozu. Zjadła pospiesznie swój kawałek ciasta i grzecznie podziękowała, po czym wstała, mówiąc, że idzie do siebie.
Odetchnęła z ulgą, zamykając się w swoim pokoju. Odczuwała pewnego rodzaju pustkę, jakby czegoś jej brakowało. Czegoś? Chyba kogoś... Znów dopadła ją samotność. Nie ma nikogo. I nie będę miała, dokończyła w myślach, kierując się w stronę ogromnej szafy, znajdującej się naprzeciw drzwi. Rozsunęła ciemne drzwi, a przed jej oczami zawitała masa wieszaków z różnokolorowymi ubraniami. Długo się im przyglądała, szukając idealnego dla siebie stroju na nadchodzącą noc. Musiała wziąć pod uwagę fakt, że to połowa października, już nie jest tak ciepło, jak chociażby miesiąc temu.
Ostatecznie wybrała czarne, obcisłe jeansy, do których dorzuciła czerwoną bokserkę z koronkowym zdobieniem na plecach oraz czerwone szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie. Wzięła jeszcze czerwony stanik i z tym wszystkim udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic i ubrała się w wybrane rzeczy. Wytuszowała rzęsy i pociągnęła usta czerwoną szminką. Psiknęła się swoimi ulubionymi perfumami, po czym stwierdziła, że już jest gotowa do wyjścia.
Była godzina dziewiętnasta, gdy wychodziła z domu. Gdy siedziała w czarnym Porsche Macan, napisała wiadomość do przyjaciela, że za kilkanaście minut będzie czekała na niego pod jego blokiem. Coś nie patrzyło się jej wejście w tych butech na sam szczyt budynku.
Tobi: Ile centymetrów dziś?;)
Zaśmiała się, odczytując wiadomość po dosłonie kilkunastu sekundach.
Lena: Tylko dziesięć.
Tobi: Nie widzę przeszkód w tym, abyś wpadła do mnie na górę :D
Wywróciła oczami, rzucając telefonem na fotel pasażera. Dobre żarty, Tobi, dobre żarty, zaśmiała się, odpalając silnik. Docisnęła gazu i wyjechała z podwórka. Dokładnie czternaście minut później czekała przed wejściem na jego klatkę, miarowo stukając obcasami o płytę chodnika. Przemierzała trasę od wejścia do swojego auta, gdy poczuła, jak jego dłonie platają ją w pasie. Momentalnie je złapała i odciągnęła od swojego ciała. Odwróciła się i zadarła głowę w górę. Mimo swoich 178 centymetrów w butach dalej była niższa od niego o dobre dwadzieścia centymetrów.
- To ile masz wzrostu? - uniosła brew ku górze, a ten puścił dłonie luźno wzdłuż ciała.
- Dwa metry i pięć - odparł z dumą.
- Wielkolud.. Chodźmy, to tylko dziesięć minut spacerku.
Piętnaście minut potem siedzieli już przy barze i czekali na swoje zamówienie. Denerwowała się, sama nawet nie wiedziała czemu. Przecież nie miała racjonalnego powodu, aby to robić. Mimowolnie wewnętrznie drżała, jakby miało się stać coś, co wywróci jej życie do góry nogami.
- Chodźmy do loży - powiedział, chwytając ją za wolny nadgarstek. Mocniej ścisnęła szklankę ze swoim napojem, kierując się za chłopakiem.
Mijała wiele osób, wielu napalonych facetów, którzy z zachwytem wpatrywali się w jej ciało. Niektózy wzrokiem wręcz zrywali z niej koszulkę, inni oblizywali wargi, a ostatni gwizdali. Była seksowna, cholernie bardzo. Jej nie zależało na tym, potrzebowała kogoś, kogo kochałaby za wszystko i za nic. Po prostu za to, że jest, w każdej chwili dla niej dostępny...
Ignorowała te dźwięki, sama błądząc skupionym wzrokiem dookoła. Zauważyła, jak jakiś chłopak rozglądał się zaskoczony, zapewne zastanawiając się o co chodzi. Wyglądał, jakby nie wiedział, co robi w tym miejscu, więc raczej był tu pierwszy raz.
Uśmiechnął się zawstydzony, gdy zauważył, że Lena się na niego patrzy. Ale nie umiał się odwrócić.
- Lena - głos Tobiasa nie dochodził do niej, odbijał się zwykłym echem. Wzruszył ramionami, puścił jej nadgarstek i ruszył do znajomych, których zdążył zobaczyć.
A Lena tam stała. Stała i patrzyła się wprost w jego szare oczy.
no to... chyba mamy pierwsze spotkanie? czy może to nie był Joshua? XD hehe
dziękuję za taki odzew pod pierwszym rozdziałem, jeju!
Ale mi się przyjemnie czytało ten rozdział :D ogólnie szkoda mi Tobiego, że jest skazany na "tylko" na przyjaźń :P ciekawa jestem czy to już będzie spotkanie z Kimmichem :D pozdrawiam i czekam na kolejny ;*
OdpowiedzUsuńaaa jaki super rozdział!
OdpowiedzUsuńbiedny Tobi, we friendzone utknął już na zawsze pewnie :D
i oczywiście musiałaś skończyć w TAKIM momencie ;-;
ugh, jakoś muszę to przeboleć ;-;
czekam nn <3
Nononono ciekawie tu u Ciebie kobieto :DD
OdpowiedzUsuńBłagam nie, tylko nie przyjacielska miłość :(( znam ból, współczuje Tobiemu :((( xD
Jak zawsze cudo <333
Czekam <3
Buziaki :***
Biedny Tobi... Popadł w frienzona :( Ale jakoś będzie musiał się otrząsnąć :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu mi to zrobiłaś, że przerwałaś w tak fascynującym momencie :/ Dlatego też sprawdę jakie tęczówki ma Joshi XD
Czekam na kolejny! Nie zawiedź mnie i niechaj to będzie pan Kimmich </3
no, no :D Można mieć takiego przyjaciela, tylko żeby nie wyszło, że on coś może do niej czuć! Oj, bo będzie zazdrosny!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział :)
Jak to nie był Josh, to ja jestem Matką Teresą z Kalkuty. Albo Ivanem Knezevicem. Nie, to był on, jasne? XD
OdpowiedzUsuńInteresuje mnie nasza główna bohaterka. I jej zażyłość z Tobiasem również. Tylko żeby nie było żadnego kwasu.
No cóż mogę więcej napisać? Rozdział świetny, podoba mi się szczególnie początek. Oby tak dalej :D
Kocham do kwadratu
Hej, jestem ;*
OdpowiedzUsuńRozdział pierwsza klasa, ach <3
Friendzone? Czy może nie? Jeśli tak, to biedaczek z Tobiasa.
Na końcu to na bank Joshua. Bo jak nie on to kto? :D
Czekam na kolejny, ściskam ;*