czwartek, 24 listopada 2016

Dwadzieścia sześć - W przeciwieństwie do Ciebie nie jestem sam - koniec?

Minął długi dla Josha miesiąc od tego strasznego wypadku, nastał wrzesień. Mała Lenka - bo tak nazwał swoją córkę, jedyną pozostałość po...po miłości swojego życia. Tak, choć miłość panny Klein i jego nie trwała zbyt długo, to właśnie Lenę uważał za tę osobę, którą będzie kochał do ostatnich dni swojego życia. Ta miłość, jaką miał przelać na nią i ich dzieci, skoncentrowana teraz jest na małej Lence, która imię otrzymała po swojej matce, ku jej pamięci. Nie Julia, jak to jeszcze ustalali, kiedy nikt nie spodziewał się najgorszego. Chociaż Lena zapewne by tak chciała. Miał cichą nadzieję, że nie będzie miała mu za złe tego wyboru. 
Mała Lena pod koniec sierpnia opuściła szpital. W dniu wypisu miała dwadzieścia sześć dni. Dwadzieścia sześć dni psychicznej katorgi dla Josha, którą widziała Debora, państwo Klein, jego rodzice i koledzy, którzy nie opuścili go w tej ciężkiej chwili. Chcieli tym okazać mu swoje wsparcie.
Joshua, dla chociażby chwilowego oderwania się od tragedii, szybko wrócił na Saebener Strasse. Już po pierwszych sześciu dniach do tragedii zjawił się na boisku treningowym i spędził na nim kilka długich godzin, wyżywając się na piłce. Kiedy tracił siłę, padał na murawę i patrzył się tępo w niebo. Patrzył się, jednocześnie płacząc i próbując się dowiedzieć, co takiego zrobił, że Najwyższy dał mu taką srogą karę. Później wstawał, znów wyżywał się na piłce i tak do późnego wieczora. 
Dzień pogrzebu Leny i małego Leona był czymś, czego zapewne nie chce pamiętać. Nie dość, że odbył się on dwa tygodnie od wypadku, to jeszcze był możliwie najgorszym koszmarem.
Sven ostatkiem sił powstrzymał przyjaciela przed rzuceniem się za opadającą do ziemi trumną, w której spoczywała panna Klein, która miała całe życie przed sobą. Całe życie u jego boku, pokonując każdą drogę i przeszkody w ich wspólnym życiu. Miała zostać panią Kimmich, miała doczekać pierwszych sukcesów ich dzieci, czy to w szkole, czy na boisku... Ich pierwszych zawodów miłosnych, popełnianych błędów, wzlotów, upadków... Nie będzie dane jej tego zobaczyć i przeżyć. Mały Leon nawet tego nie dozna. Pozostała mu mała Lenka, która nie jest niczego świadoma. W amoku płaczu obiecał ukochanej, że nie pozwoli na to, aby Mała nie „poznała” swojej matki i brata.
Na pogrzebie zjawiła się też jedna tajemnicza postać. Chociaż czy aby na pewno tajemnicza? Przecież każdy domyślał się, że chodziło tu o pannę Meyer. 
Stała na samym końcu żałobnego konduktu. Wpatrywała się tępo tłum, zaciskając wargi w wąską linię. Czuła pustkę, jakby coś z niej uleciało. Jakby też kogoś straciła... Bo straciła. 
Sprawcą wypadku i ofiarą, która zginęła na miejscu był... Tobias Werner. Ten sam Tobias, który kochał Lenę, który dla jej dobra chciał odsunąć się w cień... Uciekł tam, gdzie stał się żywą marionetką w dłoniach Liny, która... Została sama. 
Kiedy usłyszał wiadomość o sprawcy incydentu, który zrujnował jego życie, nie mógł uwierzyć. Nie wiedział, jak bardzo szkodliwą postacią był Werner... I kto go do tego podżegł... 


*


- Joshua... - zaczęła niepewnie Debora, spoglądając za siebie. - Ktoś do Ciebie. 
Nic jej nie odpowiedział, był zbyt bardzo zaabsorbowany karmieniem dwunastotygodniowego niemowlaka mlekiem modyfikowanym.
Debora skinęła dłonią w stronę korytarza, gdzie czaiła się...panna Meyer. Przez chwilę patrzyła się w stronę swojego byłego, dłonią gładząc powiększony brzuch. Trzy tygodnie przed wypadkiem, w którym brał udział Tobias, dowiedziała się, że pod sercem nosi jego dziecko. Nie powiedziała mu o tym, bo... Bo się bała. Czego? Może gdyby mu powiedziała to ta historia miałaby zupełnie inny finał? 
Co ona w ogóle tu robiła?, mógłby się ktoś spytać. Chciała coś jeszcze dostać? Przecież straciła wszystko, co mogła... A nawet i więcej...
- Poradzisz sobie? - spytała, widząc go, jak próbuje nakarmić noworodka butelką. Głęboko odetchnął, uparcie patrząc się na małą dziewczynkę, która w spokoju piła z plastikowej butelki. Co za pytania w ogóle zadawała? Czemu Debora ją wpuściła?-pytał sam siebie Joshua.
- Tak - jego chłodny ton nieco ją zraził. Ale czego mogła się spodziewać? Sama była sobie winna. - W przeciwieństwie do Ciebie nie jestem sam.
- Też nie jestem sama - uśmiechnęła się blado. - Tobias zostawił po sobie pamiątkę.
Kimmich nic nie mówił. Lina czekała. Debora siedziała w kuchni, słuchając tego wszystkiego.
Kiedy nakarmił małą, odłożył ją do jej łóżeczka i wtedy postanowił się odezwać.
- Chwalisz się, czy żalisz? - skrzyżował dłonie na piersi. - Czego jeszcze ode mnie chcesz? Zniszczyłaś moje życie. Przez Ciebie straciłem dziecko, drugie jest w połowie sierotą. Nie powiem już o stracie kobiety swojego życia. Co jeszcze ode mnie chcesz?
- Chcę Ci to wszystko wytłumaczyć... - wyjąkała. Widziała w nim zmianę. Zresztą nie tylko ona. Ta najgorsza porażka zmieniła jego nastawienie na dosłownie wszystko. 
- Tu nie ma niczego do tłumaczenia! - gdyby nie Lenka, to by to zdanie wykrzyczał jej w twarz. - A nawet jeśliby było, to co to zmieni? Nic mi nie zwróci Leny i Małego. Wyjdź stąd, Lina. Zniknij z mojego życia raz na zawsze. 



okej, ja też nie wierzę, że to już koniec. a nie tak dawno pisałam o tym, jak Josu z Leną się poznawali...:| powie mi ktoś, gdzie ten czas ucieka? 
dziękuję, bardzo Wam dziękuję za obecność tu, z Lenką i Joshem. także z Liną i Tobiasem, którzy też mieli swoją „tragedię”, jeśli tak to mogę nazwać. 
co mogę jeszcze powiedzieć? pamiętajcie, że jestem nieprzewidywalna ;>